Publicystyka -

Błędne koło biurokracji


– Pierwszy rok mieszkania w Paryżu poświęciłam na intensywną naukę języka. Opłaciło się – tak o swoim pobycie we Francji opowiada Magdalena Kuprowska.

„Metro, boulot, dodo”, czyli „metro, robota, spanie”. To codzienność paryżanina?

Magdalena Kuprowska: - To popularne powiedzenie o typowym dniu paryżanina, który praktycznie w całości mija na pracy i dojeździe do niej, więc po powrocie do domu jest się już tak zmęczonym, że można tylko położyć się spać. Mój dom na południowych przedmieściach Paryża a dzielnicę La Defanse, w której pracuję, dzieli 16 km. Żeby je pokonać, trzeba skorzystać z autobusu i dwóch linii metra. To co najmniej 70 minut drogi. W dodatku prawie codziennie w metrze zdarzają się jakieś nieoczkiwane sytuacje, jak choćby słynny już pasażer podróżujący ze skradzioną z ogrodu Tuileries kozą, który mimo nalegań motorniczego nie chciał opuścić wagonu. W samym biurze przebywa się obowiązkowo między godz. 9 a 18, wliczając godzinną przerwę na lunch. W ciągu tygodnia po pracy zostaje więc niewiele czasu na inne zajęcia.

Potrzeby towarzyskie Francuzi realizują w pracy?

Poranna kawa przy croissancie jest właściwie obowiązkiem i potrafi trwać nawet do godz. 10. Godzinna albo nawet dwugodzinna przerwa na lunch to absolutna świętość. I nie chodzi tylko o posiłek, ale właśnie o rozmowę, integrowanie się z innymi. W budynkach biurowych nie ma kuchni, jakie znamy z polskich korporacji, z mikrofalówką, w której można odgrzać przyniesione ze sobą jedzenie. Tutaj mało kto gotuje w domu, od maleńkości wszyscy są przyzwyczajeni do jedzenia w przedszkolu, w szkole, a potem na mieście. W czasie przerwy lunchowej chodzi się więc wspólnie albo do restauracji, albo do firmowej stołówki, gdzie obiad do niedawna można było zjeść za ok. 5 euro. Wspólne posiłki to dobra okazja, żeby się lepiej poznać, ale mam wrażenie, że relacje nawiązywane w pracy są dość powierzchowne i ograniczają się do opowieści, co kto robił w weekend. 

W pracy odczuwa pani, że jest obcokrajowcem?

Zupełnie nie, bo pracuję jako menadżer PMO [Project Management Office] przy projekcie międzynarodowym w jednej z największych francuskich firm zajmujących się certyfikatami jakości. Pracuje ze mną bardzo wielu obcokrajowców, więc właściwie każdy jest skądś. W dodatku po pięciu latach w Paryżu mówię płynnie po francusku, a znajomość lokalnego języka jest podstawą, żeby nie czuć się obco w danym kraju. Zafascynowana miastem byłam już wcześniej, ale przeprowadziłam się tu, gdy związałam się z chłopakiem, obecnie już mężem, który mieszkał właśnie w Paryżu. Bez znajomości języka nie było mi łatwo znaleźć pracę w korporacji, zgodną z moim dotychczasowym doświadczeniem. Zresztą Francuzi w ogóle bardzo niechętnie mówią po angielsku. Gdy deklarują, że mówią „a little”, to możemy przypuszczać, że nie mówią prawie wcale. Dla własnego komfortu życia, ale też potrzeby znalezienia pracy pierwszy rok mieszkania w Paryżu poświęciłam właśnie na intensywną naukę języka. No i zwiedzanie miasta, w którym osobom bezrobotnym, bo zarejestrowałam się w urzędzie pracy, przysługuje m.in. darmowe wejście do muzeów, z czego chętnie korzystałam.

Nauka się opłaciła?

Tak, bo ostatecznie dostałam pracę, choć na rozmowie kwalifikacyjnej musiałam przekonać szefową, że podszlifuję swój francuski, który wówczas był jeszcze niewystarczający. Dziś pracuję tam już kilka lat, płynnie mówię po francusku, obecnie jestem na urlopie macierzyńskim i nie zamierzam wyprowadzać się z Francji. Mimo że początki były dość trudne. Biurokracja we Francji potrafi być uciążliwa. Żeby założyć konto w banku i podjąć pracę, trzeba mieć swój adres, czyli wynająć mieszkanie. Ale do wynajęcia mieszkania potrzebne jest zaświadczenie o pracy i zarobkach oraz konto w banku. Błędne koło, które jest jeszcze bardziej zapętlone m.in. w przypadku ubezpieczenia zdrowotnego i wydania tzw. carte vital, która pokrywa koszty leczenia. Ja na swoją czekałam prawie dwa lata. Mieszkanie udało nam się znaleźć tylko dzięki znajomym mojego partnera. Ale jest też dużo plusów. Jeśli straci się pracę, to przez dwa lata w ramach zasiłku dostaje się 80 proc. swojej pensji. W Polsce zasiłek dla bezrobotnych raczej nie wystarcza na utrzymanie. Wiem też, że mimo wyższych kosztów życia, jestem w stanie tu dużo więcej odłożyć niż gdybym wykonywała podobną pracę w korporacji w Polsce. Do tego dochodzi mnóstwo benefitów firmowych, również finansowych, dzięki którym żyje się tu w naprawdę dobrych warunkach.

To dobry kraj dla młodej matki?

Z tym jest trochę gorzej. Urlop macierzyński, płatny na poziomie 80 proc. wynagrodzenia, trwa dużo krócej niż w Polsce, bo jedynie 10 tygodni. Przed porodem można jeszcze wziąć 6 tygodni wolnego, ale ja wolałam pracować do 9 miesiąca ciąży, a wolne odebrać po narodzinach dziecka. Teraz jestem na urlopie wychowawczym, który może trwać do 3. roku życia dziecka, ale jest bezpłatny. Wypłacany jest jedynie niewielki zasiłek: 400 euro miesięcznie. Wykorzystałam już też cały urlop wypoczynkowy, którego przysługuje 25 dni rocznie, więc wkrótce wrócę do pracy. Dla Francuzek to zupełnie normalne, że po 10 tygodniach od porodu zostawiają dziecko w żłobku i wracają do pracy i codziennej rutyny: godzinnych lub dłuższych lunchów i schematu metro-boulot-dodo. Tydzień pracy trwa jednak najkrócej w Europie: 35 godzin, więc przy codziennych zmianach od godz. 9 do 18 zostaje sporo godzin do odebrania w formie dni wolnych. Urzędnicy publiczni mają aż 55 dni urlopu w roku. Nic dziwnego więc, że Francuzi mogą sobie pozwolić na cztero-pięciotygodniowe urlopy. W sierpniu Paryż jest niemal pusty, bo większość mieszkańców wyjeżdża na wakacje.

Paryż to dobre miejsce do życia?

Gdy jest się młodym, nie ma się dzieci i jest się skupionym na miejskim życiu, to tak. Bo paryżanie potrafią sobie odbić tydzień ciężkiej pracy i od piątku skrzętnie korzystają z uroków życia w dużym mieście. Celebrują posiłki w restauracjach, organizują pikniki w parkach, jeżdżą na rowerach, zwłaszcza że obecna mer Paryża Anne Hidalgo dostosowuje do tego miasto i stopniowo ogranicza ruch samochodowy w centrum. Niestety przez to mnie, jako młodej matce mieszkającej na obrzeżach Paryża, coraz trudniej jest się do tego centrum dostać. Jeżdżenie autem po Paryżu nie ma sensu, jest tu gęsta sieć metra, ale na wielu stacjach piętrzą się schody, nie ma wind. Chodząc z wózkiem z dzieckiem przekonałam się, jak ciężko musi się żyć w tym mieście osobom z niepełnosprawnościami. W kawiarniach nie ma krzesełek dla dziecka, przewijaków. Ostatnio moją koleżankę wyproszono z Luwru, bo karmiła tam piersią. Nagłośniła sprawę, ostatecznie muzeum publicznie ją przeprosiło, ale to pokazuje, jaki panuje tu klimat. To raczej miasto dla młodych, lubiących się bawić ludzi.

To oznacza, że rozważa pani przeprowadzkę?

Na pewno nie wyprowadzimy się z mężem z Francji, ale może wybierzemy do życia jakieś spokojniejsze miejsce, np. na południowym wybrzeżu kraju. Tam po pracy można iść po prostu na plażę. A do Paryża wciąż jest paradoksalnie blisko, bo pociąg z Marsylii pokonuje tę odległość w zaledwie trzy godziny. Uwielbiam Paryż i na pewno będzie mi brakować tego miasta, ale nie wykluczam żadnego scenariusza. To chyba dobra cecha tych, którzy chcą układać sobie życie za granicą: trzeba być otwartym na zmiany.

*Magdalena Kuprowska rocznik '87. Absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu i Uniwersytetu Wrocławskiego. Dzięki Erasmusowi studiowała także w Sewilli. O Paryżu i życiu we Francji pisze na blogu worldbymagda.com.

#Francja #praca #pracaweuropie

stopka strony