Czytelnia

Wolontariat

Pomaganie wciąga

Data publikacji
opublikowane przez:

Daria Nawrot

Zaczęło się od pomysłu na urozmaicenie wakacji, a skończyło na wielomiesięcznej przygodzie z wolontariatem. O tym, co daje udział w workcampach SCI opowiada Mariia.

W lipcu 2022 roku przyjechałaś do Polski, aby wziąć udział w swoim pierwszym w życiu workcampie SCI (Service Civil International). Już wtedy brałaś pod uwagę, że zostaniesz tu na dłużej?

Nie, zupełnie o tym nie myślałam. W Ukrainie pracowałam jako nauczycielka informatyki w liceum, więc po zakończeniu roku szkolnego miałam przed sobą długie wakacje. Szukałam pomysłów na to, aby spędzić ten czas w wartościowy sposób. Pewnego dnia znalazłam na Facebooku ofertę wolontariatu krótkoterminowego, organizowanego przez poznańskie Stowarzyszenie Jeden Świat. Zgłosiłam się i zostałam przyjęta. Wyjeżdżając nie brałam jednak pod uwagę, że Polska stanie się moim drugim domem, a workcamp – początkiem dłuższej przygody z wolontariatem.

Wygląda na to, że idea workcampów przypadła Ci do gustu, bo na przestrzeni dwóch lat wzięłaś udział aż w pięciu!

Tak, ten pierwszy wyjazd był dla mnie naprawdę wspaniałym doświadczeniem i to on sprawił, że nabrałam ochoty na więcej. Wraz z wolontariuszami z różnych zakątków świata spędziłam wtedy dwa tygodnie w ośrodku Monar w Gaudynkach. Kiedy tuż po powrocie Stowarzyszenie zaproponowało mi udział w kolejnym workcampie – nie wahałam się ani chwili. Tydzień później byłam już w drodze do Podlodówka koło Lublina, gdzie przez dziesięć dni pracowałam wolontaryjnie w Edukacyjnym Centrum Ogrody Permakultury. A dzień po powrocie z Podlodówka wyjechałam znowu – tym razem na dwa tygodnie do ośrodka Monar w Wyszkowie, w okolicach Warszawy.

Zaliczyłaś więc prawdziwy workcampowy maraton! A potem zdecydowałaś się zostać w Polsce na dłużej. Co wpłynęło na tę decyzję?

Okazało się, że w Stowarzyszeniu Jeden Świat mogę zrealizować roczny wolontariat w ramach programu Europejski Korpus Solidarności. Pomyślałam, że taka okazja może się nie powtórzyć, postanowiłam więc z niej skorzystać.

Co w workcampach spodobało Ci się najbardziej?

Każdy taki wyjazd to bardzo intensywny, a zarazem niezwykle ciekawie spędzony czas. Duża część pobytu polega na pracy na rzecz lokalnej społeczności, ale workcampy mają też wymiar edukacyjny – pozwalają na zdobycie wiedzy i umiejętności związanych z tematyką projektu. W ośrodkach leczenia uzależnień Monar uczyliśmy się podstaw psychologii oraz tego, jak pracuje się z ludźmi będącymi w trudnej sytuacji życiowej, na przykład bezdomnymi lub uzależnionymi od narkotyków, czy alkoholu. Z kolei w Centrum Ogrody Permakutury poznawaliśmy różne metody uprawy roślin, a także sposoby na przygotowanie w warunkach domowych takich produktów, jak na przykład mleko owsiane. Uczyliśmy się o zasadach zdrowego odżywiania i idei permakultury. Wzięliśmy także udział w warsztatach poświęconych sprawiedliwości klimatycznej.

Jak wygląda typowy dzień na workcampie?

Każdy workcamp ma swoją specyfikę i obowiązujące na nim reguły, ale ramowy rozkład dnia wszędzie wygląda podobnie. Po śniadaniu odbywa się krótkie spotkanie organizacyjne, po którym każdy udaje się do swoich obowiązków. Praca trwa zazwyczaj od czterech do sześciu godzin. Następnie wspólnie jemy obiad. Po nim uczestniczymy w spotkaniach integracyjnych, w których biorą udział zarówno wolontariusze, jak i członkowie lokalnej społeczności. Jest to czas, który pozwala nam się wzajemnie poznać, a także lepiej zrozumieć filozofię i zasady działania miejsca, w którym realizujemy wolontariat. Wieczorem jest wspólna kolacja, a po niej czas wolny, który możemy wykorzystać według własnego uznania.

Na czym polegała Twoja praca?

Do moich obowiązków należało zazwyczaj gotowanie, wykonywanie drobnych prac w ogrodzie, pomoc w remontach lub porządkowaniu przestrzeni, w której przebywaliśmy. Praca wolontariuszy w czasie workcampu polega przede wszystkim na wspieraniu funkcjonowania organizacji przyjmującej i pomaganiu lokalnej społeczności. W Monarach staraliśmy się dużo czasu spędzać z pacjentami ośrodka. Przygotowywaliśmy dla nich różne atrakcje, takie jak na przykład prezentacje na temat naszych krajów połączone z degustacją tradycyjnych potraw. Pomagaliśmy też w organizacji wycieczek, czy przygotowaniach do kilkudniowego biwaku nad jeziorem.

A jak zazwyczaj spędzaliście czas wolny?

Bardzo aktywnie! Graliśmy w badmintona, tenisa stołowego, bilard, frisbee, często sięgaliśmy też po gry planszowe. Od czasu do czasu urządzaliśmy kino domowe albo wieczorki z muzyką przy ognisku. W miarę możliwości jeździliśmy też na małe wycieczki. Na jednym z workcampów pływaliśmy na kajakach, na innym chodziliśmy na basen i odwiedziliśmy pobliską stadninę koni. Pomysłów na to, co można robić w wolnym czasie, nigdy nie brakowało.

Na workcampy SCI przyjeżdżają wolontariusze z całego świata. Kim byli ludzie, z którymi brałaś udział w projektach?

Poznałam mnóstwo ciekawych i bardzo inspirujących osób. Najstarszy wolontariusz miał pięćdziesiąt siedem lat i ponad trzydzieści workcampów na koncie! Tego typu wyjazdy to doskonała okazja do wymiany międzykulturowej z prawdziwego zdarzenia. Pracowałam między innymi z wolontariuszami z Korei, Wietnamu, Pakistanu, Meksyku, Turcji, Armenii, Węgier, Belgii, Hiszpanii i wielu innych krajów.  Chyba nigdy wcześniej nie prowadziłam tylu ciekawych rozmów i nie dowiedziałam się tyle o świecie, co właśnie na workcampach.

A jak przyjmowali Was mieszkańcy ośrodków, w których odbywaliście wolontariat?

Bardzo życzliwie. W wielu miejscach czułam się traktowana jak członek rodziny. Barierę stanowił czasem język, bo część pacjentów Monaru nie znała angielskiego. Nigdy jednak nie stanowiło to przeszkody, której nie dałoby się pokonać. Zawsze znajdowaliśmy jakiś sposób na dogadanie się, chociażby na migi. Nawet jeśli na początku workcampu wolontariusze i lokalsi traktowali się z pewnym dystansem, czy nieufnością, to na zakończenie wszyscy wpadali sobie w ramiona i płakali przy pożegnaniu.

W kolejnych dwóch workcampach, w których wzięłaś udział rok później, pełniłaś rolę koordynatorki. Jak wspominasz to doświadczenie?

Na pewno wiązało się to dla mnie z dużą odpowiedzialnością, choć jednocześnie miałam też większy wpływ na to, jak przebiegał workcamp. Jako koordynatorka wolontariuszy brałam udział w spotkaniach z przedstawicielami organizacji przyjmującej, na których podejmowaliśmy różne decyzje i planowaliśmy aktywności. Wiele ze zgłaszanych przeze mnie pomysłów było branych pod uwagę, co dawało mi dużo satysfakcji. Wspominam to jako bardzo rozwijające doświadczenie.

Co jeszcze dał Ci udział w workcampach?

Przede wszystkim ogrom niezapomnianych wspomnień, które na długo zostaną w mojej pamięci. Poznałam bardzo ciekawych i życzliwych ludzi, którzy zainspirowali mnie do zwiedzania świata i szukania możliwości dalszego rozwoju. Dzięki workcampom nauczyłam się też języka polskiego i podszlifowałam angielski, co uważam za ogromną wartość, tym bardziej że zdecydowałam się zostać w Polsce na stałe.

Bierzesz pod uwagę udział w kolejnych workcampach w przyszłości?

Zdecydowanie! Mam nadzieję, że jeszcze nieraz uda mi się wziąć w nich udział. Obecnie pracuję na cały etat, ale już myślę o tym, że workcamp mógłby być świetnym pomysłem na urlop. Następny raz chętnie wyruszyłabym gdzieś dalej – na przykład do Hiszpanii albo Meksyku.

 

Rozmówca: Mariia Kozemko

Rozmawiała: Daria Nawrot

Wywiad ukazał się w publikacji ,,Międzynarodowy wolontariat młodzieży.”