O tym, jak uczeń liceum z dnia na dzień wcielił się w rolę nauczyciela szkoły językowej opowiada Szymon, który na wolontariat wyruszył na jedną z malowniczych wysp Indonezji.
Na wolontariat do Indonezji wyruszyłeś jeszcze przed maturą. Skąd w głowie osiemnastolatka taki pomysł?
Zaczęło się od młodzieńczej ambicji i chęci poznawania świata. Wraz z dwoma kolegami z liceum marzyliśmy o tym, aby pewnego dnia wyjechać na studia za granicę. Do doświadczenia tego chcieliśmy się jednak odpowiednio przygotować. Tak zrodził się pomysł, aby jeszcze w szkole średniej odbyć zagraniczny wolontariat. Jeden z nas znalazł wówczas organizację AIESEC, która umożliwiała tego typu wyjazdy, i to w najbardziej egzotyczne zakątki świata. Ostatecznie każdy z nas wylądował gdzie indziej – jeden kolega w Albanii, drugi w Brazylii, a ja trafiłem do Indonezji.
Domyślam się, że wyjazd odbył się w wakacje.
Tak, choć w moim przypadku objął też pierwsze tygodnie roku szkolnego. Wolontariat zaczął się na początku sierpnia i trwał sześć tygodni, do Polski wróciłem więc w drugiej połowie września. Na szczęście dyrekcja szkoły nie miała z tym problemu.
Dlaczego akurat Indonezja?
Zdecydowała tematyka wolontariatu, choć jak się okazało – życie lubi płatać figle i ostatecznie nie zajmowałem się tym, czym planowałem. Chciałem uczyć matematyki lub fizyki, a w okresie wakacyjnym tego typu projekty dostępne były tylko w Indonezji. Dopiero po przyjeździe na miejsce dowiedziałem się, że szkoła, w której miałem uczyć, zrezygnowała ze współpracy z organizacją przyjmującą. Szybko znaleziono mi jednak inne zajęcie – rolę nauczyciela języka angielskiego w prywatnej szkole językowej. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, bo było to dla mnie bardzo rozwijające doświadczenie.
Wejście w rolę nauczyciela było wyzwaniem? Kim byli Twoi uczniowie?
Właściwie pełniłem bardziej funkcję pomocnika nauczyciela – prowadziłem konwersacje, wymyślałem dodatkowe ćwiczenia, tłumaczyłem niektóre zagadnienia gramatyczne. Większość uczniów była starsza ode mnie. Były to głównie osoby przygotowujące się do egzaminów z języka angielskiego, do których w Indonezji musi podejść każdy, kto chce dostać się na studia. Miałem też wśród uczniów pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków, którzy traktowali naukę języka jako hobby. Moja rola polegała często na tym, aby urozmaicać zajęcia różnymi ciekawymi zadaniami i motywować kursantów do rozmawiania po angielsku. Wymagało to ode mnie sporej kreatywności, ale jednocześnie bardzo dużo mnie nauczyło.
Jak wyglądał Twój typowy dzień w Indonezji?
Pracowałem od poniedziałku do piątku, zawsze wieczorami. Zazwyczaj miałem dwie lub trzy półtoragodzinne lekcje, które kończyłem już po zmroku – przeważnie wychodziłem ze szkoły po godzinie dwudziestej. Pozostały czas w ciągu dnia mogłem wykorzystać według własnego uznania. Ponadto raz w tygodniu mieliśmy obowiązkowe spotkanie wolontariuszy z naszego projektu. Była to około trzydziestoosobowa grupa, wszyscy pracowaliśmy w szkołach. Na spotkaniach dzieliliśmy się doświadczeniami, omawialiśmy pojawiające się problemy, wymienialiśmy się wskazówkami dotyczącymi prowadzenia zajęć, czy radzenia sobie z codziennością w Indonezji.
Trudno było się odnaleźć w tak odmiennej rzeczywistości?
Przyznam, że był to trochę skok na głęboką wodę. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżałem poza Europę, a tymczasem z dnia na dzień trafiłem do kraju, w którym niemal wszystko jest inne niż u nas – kultura, religia, codzienne zwyczaje, jedzenie, czy nawet podejście do czasu. W takiej sytuacji człowiek musi zrewidować wszystkie swoje nawyki i przekonania, bo okazuje się, że w nowym miejscu wiele rzeczy działa według zupełnie innych zasad. Dotyczy to nawet tak przyziemnych kwestii jak załatwianie potrzeb fizjologicznych. W Indonezji, jak w wielu innych krajach Azji Południowo-Wschodniej, w toaletach znajdują się przede wszystkim ubikacje kucane. Często nie ma też papieru toaletowego ani bieżącej wody. Do spłukiwania i mycia rąk służy więc woda ze stojącej obok beczki lub wiaderka. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić.
Czym jeszcze zaskoczyła Cię Indonezja?
Chyba najbardziej zaskakujące było dla mnie podejście Indonezyjczyków do codziennych zobowiązań oraz do postrzegania czasu. W Indonezji dwie godziny spóźnienia nikogo nie dziwią, a niepojawienie się w pracy, czy na zajęciach szkolnych bez uprzedzenia jest znacznie bardziej akceptowalne niż u nas. Mam wrażenie, że dzięki temu Indonezyjczycy z dużo większym spokojem podchodzą do różnych nieprzewidzianych sytuacji, czy nagłej zmiany planów. Przeważnie wychodzą z założenia, że „coś się wymyśli” i zazwyczaj faktycznie znajdują jakieś rozwiązanie.
W czasie wolontariatu mieszkałeś u lokalnej rodziny. Jak wspominasz swój indonezyjski dom?
Bardzo dobrze, bo zostałem tam naprawdę ciepło przyjęty, co pomogło też w aklimatyzacji na miejscu. Uczestnicząc w codziennym życiu rodziny, jedząc z nią posiłki i spędzając czas wolny, miałem okazję poznać indonezyjską kulturę i zwyczaje od podszewki. Brałem udział w rodzinnych uroczystościach, a nawet świętowałem z nimi Dzień Niepodległości Indonezji, który jest bardzo hucznie obchodzony. Pamiętam, że w odwiedziny przyjechała wtedy cała rodzina i miałem okazję spróbować mnóstwa tradycyjnych indonezyjskich słodyczy.
Wspomniałeś, że w ciągu dnia miałeś sporo wolnego czasu. Jak go spędzałeś?
Lubiłem eksplorować miasto. Makassar, w którym mieszkałem, liczy około półtora miliona mieszkańców, z indonezyjskiej perspektywy jest więc stosunkowo niewielką miejscowością, dla mnie był on jednak ogromny. Fascynowały mnie tamtejsze gigantyczne centra handlowe, lokalne kawiarnie, restauracje i uliczne budy z jedzeniem. Dużo frajdy sprawiało mi próbowanie różnych indonezyjskich potraw i wchodzenie w interakcje z miejscową ludnością. Zaprzyjaźniony Indonezyjczyk zabierał mnie czasem na spotkania koła dyskusyjnego działającego przy meczecie, co było bardzo ciekawym doświadczeniem. Chętnie korzystałem z każdej okazji, która pozwalała mi lepiej poznać i zrozumieć lokalne zwyczaje oraz sposób myślenia.
Miałeś okazję zwiedzić również inne miejscowości?
Tak, w weekendy często podróżowałem – przeważnie z moją indonezyjską rodziną lub z innymi wolontariuszami. Udało mi się zwiedzić między innymi górski region Tana Toradża, który słynie z niecodziennych, niezwykle rozbudowanych ceremonii pogrzebowych. Widziałem też plantację kawy i herbaty, spałem w namiocie w dżungli, a nawet nurkowałem w morzu, wskakując do niego prosto z turystycznej łódki.
Czego nauczył Cię udział w wolontariacie?
Na pewno dużej otwartości na inne zwyczaje i punkty widzenia. Mam tu na myśli nie tylko kulturę Indonezji, która z naszej perspektywy jest bardzo egzotyczna, ale także ogromną różnorodność kulturową tworzoną przez samych uczestników projektów AIESEC. Razem ze mną w Makassarze było około dwustu zagranicznych wolontariuszy, którzy reprezentowali aż sześćdziesiąt narodowości. Wolontariat był też dla mnie świetną okazją do uczenia się samodzielności i radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Wróciłem z niego z typowo indonezyjskim przekonaniem, że w życiu nie ma sytuacji bez wyjścia.
Od wyjazdu do Indonezji minęło już siedem lat. Jak z perspektywy czasu oceniasz wpływ tego doświadczenia na Twoje życie?
Myślę, że nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie Indonezja. Bardzo dużo się wtedy o sobie nauczyłem i do dziś uważam, że samorozwój i zbieranie tego typu doświadczeń to najlepsza życiowa inwestycja. Wyjazd nie tylko dodał mi pewności siebie i wzmocnił poczucie sprawczości, ale także zwiększył moją uważność na drugiego człowieka i zainspirował do wielu działań. Po powrocie zaangażowałem się między innymi w aktywność lokalnego oddziału AIESEC, a jednym z moich zadań było dbanie o to, aby zagraniczni wolontariusze czuli się u nas jak najlepiej. Miałem potrzebę odwdzięczenia się za dobro, którym sam zostałem wcześniej obdarowany.
Rozmówca: Szymon Jończyk
Rozmawiała: Daria Nawrot
Wywiad ukazał się w publikacji ,,Międzynarodowy wolontariat młodzieży.”