Na wynik wyborów prezydenckich w Polsce dezinformacja decydującego wpływu nie miała, ale wybory w innych krajach nie pozostawiają złudzeń: działania dezinformacyjne stanowią coraz większe zagrożenie dla procesów demokratycznych - pisze Wawrzyniec Pater, koordynator Eurodesk Polska.
W Rumunii – gdyby nie ingerencja sądu konstytucyjnego – prezydentem mógł zostać nikomu wcześniej nieznany kandydat. Călin Georgescu popularność zdobył za sprawą TikToka, z którego korzysta dziewięć milionów Rumunów – połowa mieszkańców tego kraju. Do wyboru na prezydenta Brazylii prawicowego populisty Jair Bolsonaro przyczyniły się algorytmy Youtube’a, które na masową skalę promowały prowokacyjne i kłamliwe filmy jego współpracowników. We Francji dwa dni przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2017 r. portal WikiLeaks opublikował pond 20 tys. zmanipulowanych dokumentów, z których miało wynikać, że Emmanuel Macron dopuszczał się fałszerstw wyborczych i unikał płacenia podatków. Prze wyborami prezydenckimi w USA w 2016 r. na opinię publiczną wpływ starała się wywrzeć farma trolli wynajęta i opłacana przez Moskwę. Dla kremla której ingerowanie w procesy polityczne w innych krajach poprzez szerzenie dezinformacji i propagandy to od lat narzędzie uprawiania polityki. Szacuje się, że Rosja wydaje na ten cel ponad 2 mld dol. rocznie.
Algorytm nieprawdę ci (pod)powie
Prawicowym populistom i autorytarnym reżimom, które najczęściej wykorzystują dezinformację jako oręż politycznego wpływu, w sukurs przychodzą algorytmy. To one decydują, co oglądamy w mediach społecznościowych, a cel mają jeden: zwiększać zaangażowanie użytkowników. I szybko „się uczą”, że odwoływanie się do „czucia i wiary” w mediach społecznościach sprawdza się znacznie lepiej niż powoływanie się na „mędrca szkiełko i oko”. Że treści poruszające emocje, zwłaszcza negatywne, prezentujące uproszczoną wizję świata, proponujące proste recepty i radykalne rozwiązania angażują użytkowników znacznie bardziej niż informacje obiektywne, analityczne, odwołujące się do logiki i racjonalnego myślenia.
Na platformie X fake newsy rozchodzą się sześć razy szybciej niż informacje prawdziwe. Filmiki na YouTubie i posty Facebooku wywołujące złość, gniew, lęk czy oburzenie mają znacznie więcej komentarzy, udostępnień i reakcji niż filmy neutralne. Uważa się, że poprzez promowanie teorii spiskowych, treści podżegających do przemocy i nienawistnych fake newsów algorytmy Facebooka przyczyniły się do zwiększenia prześladowań, a w konsekwencji czystek etnicznych w Birmie (zamordowano dziesiątki tysięcy ludzi), dokonanych na mniejszości muzułmańskiej Rohingja przez autorytarny reżim wojskowy.
Przyjaciele Trumpa
Właściciele platform społecznościowych nie są zainteresowani, żeby zmienić ten stan rzeczy. Nie tylko ze względu na zyski, które generują zaangażowanie użytkowników. TikTok jest chiński, Telegram rosyjski, a właścicielami Google’a, Meta i X są (lub byli) przyjaciele i akolici Donalda Trumpa, którzy zgodnie bronią prawa do (dez)informacji. W słowach i czynach. Mark Zuckerberg najpierw publicznie przeprosił Donalda Trumpa za ograniczanie antyszczepionkowych postów w czasie pandemii COVID-19, po czym uznał, że weryfikowanie treści to cenzura i z niej zrezygnował. Fact-checkerów pozbyła się też platforma X (w tym jedynego polskojęzycznego).
Techniki dezinformacji
Takie działania to woda na młyn specjalistów od dezinformacji. Fałszywe treści znacznie łatwiej rozpowszechnić, niż zdementować. Metod i technik jest wiele. Te bardziej wyrafinowane to np. tworzenie setek kont popierających jakąś ideę, akcję czy kandydata (wtedy algorytm uznaje, że budzą one zainteresowanie i podbija związane z nimi treści) albo tzw. doppelgangerzy, czyli fałszywe domeny internetowe podszywające się pod znane i wiarygodnie źródła informacji. Metodą tą lubi posługiwać się Rosja. Gdy np. chciała zmniejszyć poparcie dla Ukrainy we Francji, wykupiła dziesiątki domen internetowych łudząco podobnych do nazw znanych francuskich mediów – m.in. „Le Monde”, „Le Parisien”, „Le Figaro”, na których prezentowała rosyjski punkt widzenia. Metody mniej wyrafinowane to kreowanie pseudo ekspertów, deepfake”i czy spowalnianie filmów video, żeby osoba mówiąca wyglądała na nietrzeźwą lub odurzoną. Nawet tak prymitywne działania bywają skuteczne. A że są tanie i łatwe do przeprowadzenia, spece od dezinformacji chętnie z nich korzystają.
Laboratorium propagandy
Im mniejszy kraj, tym łatwiej kampanię dezinformacyjną łatwiej przeprowadzić. Przykładem jest Mołdawia, która w ostatnim czasie stała się swoistym laboratorium dezinformacji. Ten najbiedniejszy i najszybciej wyludniający się kraj Europy od kilku lat stoi na rozdrożu między Wchodem a Zachodem. W ubiegłym roku miały w nim miejsce dwa kluczowe dla przyszłości Mołdawii wydarzenia – referendum w sprawie akcesji do Unii Europejskiej i wybory prezydenckie. Oba o włos wygrali zwolennicy opcji zachodniej. Ale to, co działo się przed głosowaniami, to podręcznikowy przykład dezinformacji, manipulacji i propagandy. Inspirowanej i opłacanej przez mołdawskich oligarchów i Moskwę. Jej głównym celem było wzbudzenie poczucia zagrożenia utratą tradycyjnych mołdawskich wartości. Wrogiem numer jeden stała się społeczność LGBT. Straszono, że dla jej przedstawicieli zostaną wprowadzone parytety, w szkołach będzie uprawiany seks na oczach dzieci, a zamiast „mama” i „tata” Unia nakaże mówić „rodzic 1” i „rodzic 2”. Tym przekazom towarzyszyły „odpowiednie” obrazy przedstawiające np. ciężarnych mężczyzn czy deepfake’i z demokratyczną kandydatką na prezydenta Mają Sandu, w których dziękowała George'owi Sorosowi i USA za wspieranie jej rządu albo mówiła, że zakaże zbierania dzikiej róży, z której robi się tradycyjną mołdawską herbatę (co potem dementowała w telewizyjnym przemówieniu noworocznym).
Informacja młodzieżowa a demokracja
Zapytany o te praktyki dyrektor Mołdawskiej Agencji ds. Młodzieży, z którym na zaproszenie Europejskiej Agencji i Informacji i Doradztwa dla Młodzieży (ERYICA) miałem okazję uczestniczyć w debacie na temat dezinformacji, dyplomatycznie powiedział, że nie obejmowały one obszarów informacji młodzieżowej. Bezpośrednio – być może nie. Jednak dla zapewnienia prawa młodzieży do informacji, a takie prawo Mołdawia w swoim ustawodawstwie gwarantuje, decyzja jej mieszkańców miała znaczenie kluczowe.
Systemy informacji i doradztwa dla młodzieży mogą prawidłowo funkcjonować jedynie w krajach, które przestrzegają demokratycznych reguł. Prawo do informacji, jak czytamy w Europejskiej Karcie Informacji Młodzieżowej, wynika „z poszanowania dla demokracji, praw człowieka i podstawowych wolności”. Nadrzędnym celem informacji młodzieżowej jest tworzenie przestrzeni, w której młodzi ludzie mogą podejmować samodzielne, świadome decyzje z poszanowaniem swojej autonomii i wolności a dostęp powinni mieć wszyscy młodzi ludzie „bez względu na ich sytuację, pochodzenie, płeć, religię czy status społeczny”. Działania struktur odpowiedzialnych za udzielanie informacji powinny odpowiadać na potrzeby i zainteresowania młodzieży, a „oferowane treści powinny być niezależne od jakichkolwiek wpływów religijnych, politycznych, ideologicznych czy komercyjnych”.
Państwa autorytarne i demokracje nieliberalne, takie jak ta, której w ograniczonym zakresie mieliśmy okazję doświadczyć, chcą młodych ludzi formować, wychowywać i kształtować na obywateli wykazujących się właściwą postawą ideologiczną. W takich okolicznościach informacja młodzieżowa nie ma racji bytu.
Dezinformacja młodzieżowa
Informacja młodzieżowa nie jest wolna od dezinformacji. Wręcz przeciwnie, takie jej obszary, jak ekologia czy zdrowie są szczególnie narażone na manipulację i kłamstwa. Jak się przed nimi bronić? To obecnie jeden z wiodących politycznych tematów. Pochylają się nad nim politycy i eksperci. I nie lada. W naszym kraju to tym większe wyzwanie, że dla połowy użytkowników media społecznościowe stanowią podstawowe źródło informacji – to o 15 proc. więcej niż wynosi średnia europejska. Problemem jest też wtórny analfabetyzm, który dotyka osoby dorosłe – 40 proc. nie rozumie tekstów, które czyta. I znów – Polska jest pod tym względem w europejskiej czołówce (razem z Włochami, Portugalią i Litwą).
Komisja Europejska podejmuje działania mające na celu przeciwdziałanie dezinformacji poprzez wprowadzanie nowych regulacji. Akt o Usługach Cyfrowych zwiększa odpowiedzialność platform cyfrowych – nakłada na nie obowiązek usuwania nielegalnych treści, wymaga ujawnienia sposobu działania algorytmów, wprowadza ograniczenia w działalności reklamowej, nakazuje udostępnianie danych do kontroli społecznej. Komisja planuje także wdrożenie ogólnoeuropejskiej aplikacji do weryfikacji wieku użytkowników. Takie narzędzia już działają w niektórych krajach Unii Europejskiej (Grecja). Inne państwa wprowadzają regulacje ograniczające dostęp do platform cyfrowych, zakazują używania smartfonów w szkołach, stosują ograniczenia wiekowe i wprowadzają kontrolę rodzicielską.
Po pierwsze: edukacja
Paradoksalnie źródłem jednego z najbardziej „spektakularnych” fake newsów w ostatnich latach w Polsce nie były social media ani specjaliści od szerzenia dezinformacji. Było nim medium tradycyjne i dziennikarze, którzy nawyk weryfikacji informacji powinni mieć we krwi. Artykuł o tym, że Unia zamierza rozwiązać problemy klimatyczne poprzez wprowadzenie nakazu jedzenia robaków pierwotnie ukazał w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Jego autorzy rekomendacje raportu C40 Cities, dokumentów jakich w przestrzeni publicznej pojawia się wiele, przedstawili jako fakty – artykuł straszył wprowadzeniem zakazu używania samochodów, spożywania mięsa i nabiału, ale to „robaki” najbardziej przebiły się do świadomości publicznej. W mediach tradycyjnych pojawiło się na ten temat 2500 publikacji. Temat ochoczo podchwycili zarówno lubujący się w radykalnych przekazach infuencerzy, jak i propagandyści PIS-owskiej telewizji rządowej.
Powyższy przykład dobitnie pokazuje, jak ważną rolę w weryfikowaniu treści odgrywa krytyczne myślenie. Skoro jego brakiem wykazują się zawodowi dziennikarze, trudno oczekiwać analitycznego podejścia do zawartości mediów społecznościowych od ich kilkunastoletnich użytkowników. Należy ich tego nauczyć. Coraz więcej krajów wprowadza naukę umiejętności rozpoznawania dezinformacji do szkolnych programów nauczania. W Finlandii fałszywe informacje od prawdziwych uczą się rozróżniać już jedenastolatkowie. W polskich szkołach edukacja na temat dezinformacji również teoretycznie jest obecna – znajduje się w podstawie programowej Wiedzy o społeczeństwie, Informatyki i Języka polskiego.
Jak jednak nauczanie o dezinformacji oceniają sami zainteresowani? W badaniach opublikowanych niedawno w „Raporcie o stanie młodzieży” („EU Youth Report 2024”) ponad 60% młodych Polaków stwierdziło, że szkoła nauczyła ich identyfikować treści dezinformacyjne. Ten wynik plasuje nas – razem z Czechami i Węgrami – na szarym końcu krajów Unii Europejskiej. Jest więc co udoskonalać. I warto udoskonalać -
krytyczne podejście do treści napotykanych w internecie jest najlepszą metodą ochrony przed manipulacjami, które dostarczają naszym dzieciom algorytmy stworzone przez programistów wielkich firm technologicznych.
Wawrzyniec Pater
Koordynator sieci Eurodesk Polska