Edukacja przez symulację

Gra symulacyjna Smile Urbo powstała ze środkow programu Erasmus+ w ramach projektu polsko-hiszpańskiego. To produkt niemal w pełni profesjonalny. Szkoda, że… praktycznie niedostępny - pisze Wawrzyniec Pater z Krajowego Biura Eurodesk Polska.


W pierwszej rundzie poszło mi nieźle. Zdobyłem 16 punktów na 27 możliwych. W rankingu inwestorów zajmowałem 18-23 miejsce (na 130 grających). Drugi etap był jednak totalną porażką. Zamiast czerpać zyski z projektów wspólnoty, skoncentrowałem się na przekupywaniu Rybaka i Właściciela Targu. A na samym tylko Pomniku Ojców Założycieli byłbym 7 punktów do przodu. Szkoda że wpadłem na to 5 minut po zakończeniu rundy. Trzecia część też bez spektakularnych osiągnięć indywidualnych, ale za to z sukcesem grupowym: wioskę udało się uratować! Drugorzędne znaczenie ma więc fakt, że rankingu wszystkich Inwestorów zająłem dopiero 47 miejsce (ech, gdybym tak spektakularnie nie zawalił drugiej rundy, byłaby szansa na pierwszą dwudziestkę).

Gra Smile Urbo rozpaliła nie tylko moje emocje. Konsultanci regionalni i lokalni  Eurodesk Polska,  którzy uczestniczyli w zabawie podczas szkolenia rocznego, żywo dyskutowali o niej w czasie przerw, a nawet lunchu. Tak działają gry symulacyjne. Oczywiście gdy są opracowane na wysokim poziomie. A gra Smile Urbo to produkt niemal w pełni profesjonalny. Szkoda, że… praktycznie niedostępny. Powstał ze środków programu Erasmus+ w ramach partnerskiego projektu polsko-hiszpańskiego. Polskim partnerem była Fundacja Innowatorium. Początkowo licencja na grę kosztowała ok. 400 zł dla organizacji pozarządowych i dwa razy tyle na użytek komercyjny. Po zakończeniu projektu Hiszpanie postanowili grę skomercjalizować. Teraz, żeby w nią zagrać trzeba wyłożyć 5000 zł. Stać więc na nią w zasadzie tylko biznes. A przecież gra miała być narzędziem edukacyjnym dla młodzieży….  

Takie gry jak Smile Urbo powinny być integralnym elementem programu nauczania. Realizują cele takich przedmiotów jak historia czy WOS, łącząc teorię z praktyką, zdobywanie doświadczenia z wyciąganiem wniosków. - W szkole musi znaleźć się miejsce na kreatywność, eksperymentowanie i błądzenie – przekonuje Teodor Sobczak, jeden z twórców gry. Smile Urbo to wszystko ma. Czy to naprawdę takie trudne wprowadzić ją do szkół?  Wystarczy odejść od utartych schematów i reżimu 45-minutowych lekcji (Smile Urbo składa się z trzech półtoragodzinnych sesji).

Na szczęście w odwodzie pozostaje edukacja pozaformalna. Tu nie ma ograniczeń. W ramach projektu finansowanego z programu Erasmus+ „Wspólny głos – wspólna sprawa”  stowarzyszenie Anawoj z Białegostoku organizowało sesje Smile Urbo dla członków tworzonych w ramach projektu Rad Młodzieżowych na Podlasiu. Dzięki grze na własnej skórze poczuli, na czym polegają: praca takiej rady, występujące w niej konflikty interesów, zawieranie kompromisów, dbałość o dobro wspólne.

Co ciekawe młodym graczom znacznie częściej udaje się uratować wioskę (taki jest nadrzędny cel gry) niż dorosłym graczom – a w Smile Urbo grali i urzędnicy, i biznesmeni, i pracownicy organizacji pozarządowych. Zdecydowanie najgorzej wypadali… urzędnicy. Im najczęściej zdarza się nie uratować wioski. – Najgorzej wydają pieniądze, mają problemy komunikacyjne, nie korzystają z ekspertyz  – wyjaśnia Teodor Sobczak.

Szkoda, że takie fajne narzędzie jak „Smile Urbo” stworzone  za publiczne pieniądze nie może być wykorzystywane na szeroką skalę zgodnie z jego pierwotnym przeznaczeniem. A gdyby tak… znalazł się  sponsor, który sfinansowałby koszty prowadzenia gry w szkołach? Podobno Hiszpanie są gotowi do negocjacji stawek za grę.

Wawrzyniec Pater
Koordynator sieci Eurodesk Polska

Tekst ukazał się w najnowszym numerze kwartalnika "Europa dla Aktywnych"

stopka strony